sobota, 27 sierpnia 2016

Rozdział 7

  Nikt nie potrafił poradzić sobie z Akatsuki. Zawsze, albo uciekali jakimś sposobem policji, albo nie było przeciwko nim żadnych dowodów. Swoimi chytrymi i nieczystymi zagrywkami potrafili obrobić z pieniędzy dosłownie każdego i tylko ten, kto należał do yakuzy, wiedział jak się z nimi obchodzić. 
   Madara raz jeszcze spojrzał na pogrążona w głębokim śnie dziewczynę: wyglądała na całkowicie bezbronną i potrzebująca natychmiastowej pomocy. I chodź z jej zachowania można było wywnioskować, że jest naprawdę dojrzała, to teraz widząc ją w tym stanie, mogłoby się komuś zrobić jej żal.
   Mężczyzna po cichu opuścił sypialnię i zadowolił się ciepłym prysznicem, po którym obowiązkowo ułożył się na nie dość wygodnej rogówce i zasnął. Śniłam o zimowej, deszczowej nocy. Stałam na środku drogi, którą przecinały białe pasy, a światło latarni rzucało nienaturalny odcień bieli ma mężczyznę, który był zwrócony do mnie plecami. Od razu mogłam stwierdzić kim był.
   Madara. 
   Postąpiłam krok do przodu, jednak zaraz świata wokół mnie zmienił się w postrzępiony obraz i jak farba olejna stracił kształty oraz kolory. Chciałam zrobić jeszcze kilka kroków w kierunku Uchihy, lecz moje ciało nagle stało się zbyt ciężkie, by ruszyć do przodu. 
   Nie mogłam krzyczeć, a tak bardzo chciałam go zawołać, by mi pomógł. Jedyne co otrzymałam to ostry ból w okolicy żołądka. Madara obróciwszy się w moją stronę, wycelował we mnie z pistoletu i pociągnął za spust. 
   W nocy przebudziłam się co najmniej trzy, jak nie cztery razy, kuszona dziwnym uczuciem niepokoju. Spoglądając pierwszy raz na pokój, w którym się znalazłam wpierw odczułam wszech ogarniający mnie strach. Przez krótką chwilę nie mogłam sobie przypomnieć co stało się zaledwie kilka godzin temu, ale wydarzenia z ubiegłego dnia szybko wdarły się do mojej głowy i zaprowadziły w niej chaos.
   Miałam tyle pytań, na które nie znałam żadnej sensownej odpowiedzi: dlaczego mężczyzna w fioletowych włosach mnie gonił? Czego chciała ode mnie reszta jego ekipy? I w końcu, dlaczego powiedziałam o wszystkich moich problemach Madarze. Przecież nie tak dawno upierałam się, że będę milczeć i do wszystkiego dodaję sama. Co mną kierowało, kiedy wyrzucałam z siebie nieprzyjemne wspomnienia? Dlaczego tak się stało? 
   Byłam zła na Madare za to, że tak łatwo mnie przejrzał, czy na siebie, że tak szybko uległam? Wstałam z naprawdę wygodnego łóżka, opierając bose stopy na zimnej jak lód podłodze. Na początku się wzdrygnęłam, kiedy po całym moim ciele przebiegły dreszcze, lecz nie musiałam czekać długo, aby się przyzwyczaić. Podniosłam się z posłania i podeszłam do zasłoniętego żaluzją okna. Pociągnęłam za sznurek budząc mechanizm rolety do działania, po czym moim oczom ukazał się skąpany w blasku bladego i zimnego słońca niewielki, lecz zadbany ogród.
   Nie było tu przesadności, jedynie drzewo, kilka krzewów i roślin. Ogród, jak każdy inny. Obróciłam się na pięcie, dostrzegając na krześle obok łóżka swoje ciuchy. Były suche, więc śmiało mogłam z powrotem je na siebie przywdziać. Wzięłam ubrania i po cichu otworzyłam drzwi na korytarz.
   Przez chwilę jeszcze nasłuchiwałam czy gospodarz się nie obudził, po czym na palcach przeszłam do łazienki, w której spędziłam sporą ilość czasu próbując doprowadzić się do względnego porządku.
 - Wszystko w porządku? - Gdy rozległo się niegłośne pukanie do drzwi, podskoczyłam w miejscu. Przestraszyłam się przez co straciłam z umywalki niewielkie lusterko, które jednak zdążyłam złapać w locie. Refleks szachisty.
 - Tak. - Odparłam po głębszym oddechu.
 - Przygotowałem śniadanie. Zejdź jak skończysz. - Powiedział Madara i już po sekundzie usłyszałam jego kroki na schodach. 
    Jak to się stało, że nie spostrzegłam kiedy po nich wchodził? Byłam, aż tak zamyślona, że wyłączyłam słuch?     Ostatni raz spojrzałam na swoje marne oblicze w lustrze. Mimo starannego zabiegu, który miał zmienić mnie z zombie w człowieka, nie wygalałam lepiej. Sińce pod oczami, blada skóra i puste spojrzenie. 
 - Dobra, muszę zejść do kuchni i przynajmniej spróbować wyglądać jak człowiek. - Uszczypnęłam się w policzka, co na chwilę przywróciło im kolor, po czym zostawiając niewdzięczne lustro wyszłam z łazienki i skierowałam się w stronę kuchni, skąd dobiegł mnie przyjemny zapach świeżych tostów, jajecznicy i soku pomarańczowego. 
   Madara kręcił się koło lodówki, co chwilę na powrót stawiając coś na stole. Musiałam przyznać, że pierwszy raz czułam się tak dziwnie. Niby nic, bo to zwykłe śniadanie, ale Uchiha w czarnych spodniach i tego samego koloru golfie był naprawdę intrygującym zjawiskiem.
 - Aya. - Usłyszałam nagle jego głos blisko siebie. Spojrzałam do góry. - Wyłączyłaś się? Madara stał przede mną z kubkiem kawy w ręce. Upił spokojnie jej łyk, patrząc na mnie przenikliwym wzrokiem. 
 - E... tak. - Postarałam się o przekonywujący uśmiech. Gestem ręki gospodarz domu wskazał mi krzesło, a ja posłusznie na nim usiadłam.
   Na talerzu przed sobą miałam jajecznicę i dwa tosty, a obok sok pomarańczowy i słoik dżemu. Madara usiadł po mojej prawej i sam zabrał się za jedzenie. W duchu stwierdziłam, że pierwszy raz jem z nauczycielem śniadanie w jego domu, w którym spędziłam noc. Momentalnie moje policzki zapłonęły, a ja zakrztusiłam się tostem. Kiedy zauważyłam w górze rękę Uchihy, powstrzymałam go. 
 - Jest... dobrze. - Odchrząknęłam, szybko rozumiejąc sytuację. Madara spojrzał na moje rękawy z dezaprobatą. - Zauważyłem, że dobrze dogadujesz się z rówieśnikami. - Skupił się na swoim śniadaniu.
 - Tak. - Przytaknęłam. Ręką mi zadrżała i nagle zatrzymała się w miejscu, ściskając widelec.
   Zauważył. 
   Ktoś pierwszy raz zauważył, że dogaduję się z innymi, a nie tylko ich odtrącam. Nagle zrobiło mi się miło, a uśmiech sam przebił się przez stalową maskę, która zawsze ubierałam nim wyszłam z domu. Jak na zwykłego, szkolnego psychologa, Madara potrafi wiele ze mnie wyciągnąć bez większego problemu. Nigdy bym nie pomyślała, że na mojej drodze stanie ktoś taki. 
 - Oni są... mili. Są naprawdę zgraną klasą. - Uśmiechnął się szczerze. 
- Trafiłaś na dobrych ludzi Ayo. - Chciałam wierzyć, że jego słowa są prawdą, ale przez własne doświadczenie wiedziałam, że ludziom nie można ufać od tak. - Powiedz... czy ktoś jeszcze wie o... 
 - Nie. - Stwierdziłam szybko. - O moim ojcu wiesz tylko ty.
 - Rozumiem. - Madara zamyślił się na dłuższą chwilę podczas, której mogłam dokończyć śniadanie i zająć się pysznym, świeżym sokiem pomarańczowym. - A twoja rodzina? Nie masz kogoś, u kogo mogłabyś zamieszkać?
 - Mam ciocię, ale ona mieszka w innym kraju. Wyprowadziła się z Japonii razem ze swoim mężem. - Wytłumaczyłam.
 - Hmm... Nie mogę bezpośrednio angażować się w twoje prywatne sprawy, ale jeśli kiedykolwiek będziesz szukać pomocy, zwróć się do mnie.
Czy to były kolejne puste słowa, którym nie mogłam ufać? 

  Jeszcze przed południem wróciłam do domu. Madara był na tyle hojny, że zawiózł mnie pod same drzwi i sprawdził czy w mieszkaniu nie ma jakiś podejrzanych typków, którzy koniecznie chcieli poznać mnie trochę bliżej. 
   Kuro już od wejścia zamęczył mnie miauczeniem i fochem. No cóż, miał powód, bo jego wredna pani nie dała mu puszki i musiał zadowolić się suchą karmą. 
 - Mógłbyś tylko udawać, że się martwiłeś. - Fuknęłam na niego, kiedy wlewałam letnie mleko do jego miseczki. Kot w ostateczności mnie olał i oddał się przyjemności, jaka wynikała z opróżnienia naczynia.
   Nagle drzwi do domu trzasnęły, a w progu stanął mój ojciec. Kompletnie pijany i pobity. Nie miałam zamiaru wdawać się z nim w żadne słowne potyczki, więc opuściłam kuchnię i poszłam do swojego pokoju. Jednak kiedy tylko moja noga dotknęła pierwszego schodka, żelazny uścisk zacisnął się na mojej ręce i pociągnął do tyłu. Upadlam na plecy czując jak ostry ból rozchodzi się po moich kościach i mięśniach.
 - Gdzieś ty była? - Spytał, a smród jaki poczułam wywołał u mnie odruch wymiotny. Spróbowałam się wyswobodzić z jego uścisku, lecz to tylko pogorszyło sprawę. Ojciec rozwalił butelkę, która trzymał w ręce o kant ściany, a jej kruche i bardzo ostre kawałki potoczyły się po podłodze. Przestraszyłam się nie na żarty.           Owszem często dochodziło do takich sytuacji, ale ojciec nigdy mnie nie skrzywdził w taki sposób.
 - Spałam u koleżanki. - Warknęłam gniewnie. Próbowałam się uspokoić i nie patrzeć na ostre końce butelki, które były coraz bliżej mojej twarzy. 
 - Kłamiesz. - Wrzasnął głośno. - Widziałem pod domem auto. Kto to był? Glina? 
   Widział mnie jak wysiadałam z samochodu Madary?
   Nie miałam nic na swoją obronę. Ojciec mnie widział i nie było sensu kłamać. Milczałam. 
- Pytam się. Butelka zawisła nad moją twarzą i z impetem wbiła się w podłogę milimetry od mojej twarzy.           Chociaż i tak podczas uderzenie jeden z kawałków trafił mnie w policzek rozcinając skórę. Zdusiłam w sobie krzyk. Czerwona, ciepła krew spłynęła po mojej buzi.
 - Do pokoju! - Ojciec puścił mnie, a ja natychmiastowo ewakuowałam się z holu. Grzebiąc w szafce wyciągnęłam z niej butelkę wody, którą odkręciłam, a zawartość wylałam na chusteczkę. Powoli przemyłam ranę i lekko zaschnięta krew, po czym sięgnęłam do szuflady biurka skąd zabrałam pudełko z plastrami.





















1 komentarz: